wtorek, 8 października 2013

Rozdział 19

Szczera wypowiedź Neverli: Ten rozdział to istne zagmatwanie, poplątane, niezrozumiałe, bo pisałam to długo, no ale jak jest to jest nie powinnam marudzić - mam nadzieję na pozytywne komentarze... xD




"[...] Bo to coś więcej niż miłość [...]"

- Kurosaki-san! Co tu robisz? - spytała mnie Isane stojąca tuż przed wejściem do baraków czwartego oddziału.
Ścisnąłem mocniej Ryu i przycisnąłem ją do piersi. Czułem jak robi się raz gorąca, raz zimna. To co się z nią działo było nienormalne. Jej temperatura momentalnie się zmieniała, skakała to w górę to w dół. Spojrzałem na porucznik tegoż oddziału.
Kotetsu Isane była bardzo wysoka, jak słyszałem była najwyższą kobietą w Soul Society. Jej krótkie, srebne włosy były ułożone tak jak zawsze, a miała na sobie tradycyjne, czarne kimono.
Wyraz twarzy Kotetsu wyrażał zdziwienie i niepokój, gdy jej oczy ujrzały drobną istotę w moich ramionach.
- Isane, zaprowadź mnie prędko do kapitan Unohany - rzekłem w jej stronę.
Dziewczyna kiwnęła głową i otworzyła drzwi tak abym wszedł pierwszy do środka i tak postąpiłem. Później wkroczyła ona i ruszyła przed siebie nakazując tym gestem podążać za nią.

***

Położyłem Ryu na jednym z łóżek w pomieszczeniu, gdzie było ich około dwudziestu, a na nielicznych leżeli Shinigami. Przed wejściem do tego miejsca spotkałem Hanatarou, który widząc mnie był uradowany, lecz spoglądając na córkę Kenpachi'ego zmieszał się i prędko odszedł. Teraz zorientowałem się, że ujrzał jej puste oczy, które były potwornie przekrwione.
Kotetsu powiadomiła mnie, że idzie wezwać kapitan Unohan'ę i wyszła z tego pokoju pachnącego ziołami.
Ja usiadłem na krześle stojącym tuż przy miejscu, gdzie spoczywała Ryunne i westchnąłem. Zamknąłem oczy i zamyśliłem się.
Ryu co to było? Czemu ciągle coś jest nie tak? Czy to przeze mnie? Czy to wszystko moja wina? Ryunne, Ryunn, czarnowłosa córko Zaraki'ego, co się dzieje? 
Usłyszałem szloch dobiegający jakby z mojego umysłu. Szloch, który wywoływał u mnie ciarki. Czułem jak włoski stają mi dęba. Rozszerzyłem powieki i zobaczyłem jak Ry zwija się z bólu. Włosy miała mokre, a oczy zamknięte. Usta wyginały się w grymasie. Zagryzała wargę zębami tak mocno, aż zraniła swoje usta.
Prędko uklęknąłem przy tapczanie i przytuliłem ją najdelikatniej jak potrafiłem. Była taka mokra, mokra od zimnego potu. Teraz była cała lodowata, a puls, który czułem tuż pod brodą zanikał. Stawał się coraz rzadszy.
Jeden, 
dwa, 
trzy, 
cztery, 
pięć, 
sześć
Sześć odbić na minutę?! - wrzasnąłem w umyśle. Przecież ona umiera! To nie jest możliwe! To nie może być tak!
I w tym momencie usłyszałem trzask drzwi i kroki.
- Ichigo-kun, odsuń się i daj mi się przyjrzeć kobiecie - powiedziała delikatnym głosem Unohana.
Odsunąłem się jak najbardziej ostrożnie od Ryu i poczułem, że jestem mokry... od łez, zadźwięczały mi w głowie te słowa. Tak, od łez. Wytarłem wierzchem dłoni ciecz i spojrzałem na kapitan czwartego oddziału, która stała niczym posąg przyglądając się postaci spoczywającej na leżance.
- To jest... - wyszeptała dotykając ręki Ryu.
- Ryunne Kenpachi, Unohano - wtrąciłem się.
Kobieta zwróciła wzrok na mnie.
Niebieskimi oczami lustrowała mnie na wskroś. Czarne, długie włosy jak zawsze miała splecione na piersi w warkocz. Ubrana w kapitańskie haori, a także obi. Obok niej stała Isane z kataną kapitan w dłoniach.
- Kurosaki Ichigo, wiem to. Znałam tą dziewczynę bardziej niż ci się zdaje. Była dla mnie kimś na prawdę ważnym, a teraz jest w takim stanie... - orzekła półgłosem i przymknęła oczy.
- Czy ona... - chciałem o coś zapytać, ale ona mi przeszkodziła.
- Nie martw się, wyjdzie z tego... to tylko coś w rodzaju ataku, już kiedyś miewałam to u niej i szybko wracała do dawnej wesołej Ryunne. Później mi także wytłumaczycie jak tu się znalazła. Nie powinno jej tu być, a teraz proszę cię, wyjdź stąd... muszę się skupić.
Zrezygnowany, ze łzami gromadzącymi się w oczach wyszedłem z pomieszczenia trzaskając za sobą drzwiami. Zamiast stanąć tuż obok nich wybiegłem na podwórko aby odetchnąć świeżym powietrzem. Byłem już przy wyjściu szarpnąłem nimi, ale gdy ujrzałem kto stał za nimi znieruchomiałem.
Genryusai Yamamoto, Kapitan Głównodowodzący, sprawca wygnania Ryu. 
Moje źrenice rozszerzyły się, a w moim sercu pojawił się gryzący niepokój.
Staruszek odwrócił się w moją stronę, ponieważ wcześniej stał do mnie tyłem.
Mężczyzna, stary mężczyzna spoglądał na mnie spokojnymi, opanowanymi czerwonymi oczami. Jego długa biała broda jak zawsze układała się na klatce piersiowej, a długie białe brwi uniosły się w znaku zdziwienia. Haori miał zarzucone na ramiona.
- Yamamoto Genryusai - zwróciłem się do niego załamanym głosem.
Po raz pierwszy w swoim życiu nie wyraziłem się w jego stronę "staruszek". Byłem przerażony tym, iż przywódca całego Seireitei może odkryć obecność Ryu.
- Kurosaki Ichigo - przywitał mnie. - Co tu robisz, Zastępczy Shinigami? Czyż nie powinieneś teraz przebywać w Karakurze aby ją chronić? - dopytywał stonowanym głosem.
Drgnąłem na jego słowa i cofnąłem się o krok.
- Przybyłem tu na krótką chwilę... mam parę rzeczy tu do załatwienia... - zajęknąłem się.
Oparłem rękę o framugę i opuściłem głowę. Wsłuchiwałem się w swoje niemiarowe bicie serca.

*******************************

Ból. 
Kłucie. 
Łzy. 
Strach.
Stałam na środku jałowej pustyni. Moje nogi były gołe, kaleczyły się o ostre kamienie. Niebo było pokryte czarnym płótnem, na którym wymalowane były "martwe gwiazdy". Pragnęłam postawić jeden krok na przód, ale po moim ciele rozszedł się przeraźliwy ból. 
Wrzasnęłam. 
Upadłam. 
I na horyzoncie ujrzałam idącego Ichigo, którego kimono rozwiewał wiatr. W ręku trzymał katanę, która nie przypominała katany, lecz wielki nóż, którego rękojeść była owinięta tylko bandażem. Chłopak rozglądał się dookoła jakby kogoś szukając, aż jego brązowe oczy spoczęły na mnie. Kurosaki zaczął biec w moją stronę, ale nie używał shunpo tylko zwykłego, ludzkiego biegu. Gdy odpychał się od podłoża wokół niego powstawała chmura kurzu. 
Po chwili trwającej dla mnie wieczność stał przy mnie i ukucnął. Wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam ją i wraz z nim uniosłam się do góry. Wpadłam w jego silne ramiona i otuliłam go żelaznym uściskiem tak abym nigdy w życiu go nie straciła. 
- Nie płacz, Ryu - wyszeptał mi do ucha. 
Dopiero odkryłam, że z moich oczu kapały łzy, które wsiąkały w jego kimono. Ściskałam go za materiał jakbym pragnęła go zerwać z niego i dotknąć ciepłego torsu Ichigo. Chłopak ucałował mnie czule w czubek głowy, a po chwili podniósł mój podbródek do góry tak abym mogła spojrzeć w jego oczy, w których ginęłam. Uśmiechnął się lekko i wziął mnie w ramiona. Wydawało mi się, że dla niego byłam lekka niczym piórko. 
Zaczęliśmy iść na północ. 

Obudziłam się z krzykiem, cała zalana zimnym potem. Siedziałam na tapczanie w jakimś pomieszczeniu. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam Isane oraz kapitan Unohanę, ujrzawszy je wytrzeszczyłam oczy. Rozszerzyłam usta w zdziwieniu pomieszanym ze strachem.
Kapitan czwartego oddziału uśmiechnęła się do mnie lekko tak jak kiedyś. Wciągnęłam powoli do płuc powietrze tak aby nie zadławić się nim. Przymknęłam oczy i opadłam na poduszki. Czułam jak w moim gardle wzbiera się ślina.
- Ryunne-san.
Usłyszałam nad uchem miękki głos Unohany. Rozszerzyłam delikatnie powieki i przyjrzałam się ponownie kapitan Retsu. Nie dziwił mnie jej warkocz z przodu, a także te nadzwyczajnie spokojne oczy nie wyrażające nic.
- Unohana-san, czy... - zaczęłam, lecz mój głos załamał się.
W moje oczy wpadła postać stojąca w drzwiach, a był to kapitan Głównodowodzący, akurat, gdy nie zdobyłam poparcia wszystkich kapitanów, akurat, gdy... nie jestem na siłach.
Obok niego stał Ichigo, który przerażony miał wlepione oczy we mnie. Przełknęłam ślinę i podsunęłam nogi pod brodę.
Bałam się o to co teraz może się ze mną stać.
Zaczęłam zgrzytać zębami, a do moich oczu napływały łzy. Nie chciałam stanąć właśnie teraz twarzą w twarz z Yamamoto Genryusai'em. Jak zawsze nie potrafiłam odczytać jego nadmiernie opanowanej maski.
W mojej głowie krzątały się różnorodne myśli, poczynając od tego co ze mną będzie i zarazem kończąc na tym jak przeżyje to Ichigo. Kochał mnie, a ja jego. Nie wybaczyłby tego Kapitanowi Głównodowodzącemu, zrobiłby wszystko aby mnie pomścić, ale... czemu tak sądziłam?
Przecież Kurosaki mógł także w inny sposób zareagować, lecz coś w głębi mnie mówiło, że on zrobiłby wszystko dla mnie, a nawet zabiłby najwyżej stojącą osobę w Soul Society. Bo to coś więcej niż miłość.
Czułam to. Czułam więź od samego początku. To więź łącząca nas oboje. Linia, której nie da się rozerwać. Będzie trwała, aż do samego końca, ponieważ jest w naszej dwójce pewien istotny drobiazg owocujący tym co narodziło się pomiędzy nami. Nie miałam pojęcia cóż to za czynnik, lecz teraz widziałam go przed oczami, patrząc na niego wyczuwałam przepływ energii, który ówczesnie był nikły, a teraz przerastał wszystko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz